Status: Endo x 2
Doczya: 03 Gru 2009 Posty: 2625 Skd: z Polski
Wysany: Czw 25 Lut, 2010
O znieczuleniu i jego rodzajach są tematy w Dziele Ogólnym Kotsur świetna historia, super się czyta i z pewnością przyda się wielu panom przychodzącym na Forum
małe prośba: nie używaj wulgaryzmów
Jak ja się cieszę, że u mnie na pooperacyjnej jest sie tylko chwileczkę, a potem na oddział oddają pacjenta
Status: Endo x 1
Wiek: 70 Doczy: 21 Lut 2010 Posty: 8 Skd: Warszawa
Wysany: Czw 25 Lut, 2010
Ech życie. Nie podoba mi się cenzura obyczajowa. Jak widać w tym co piszę słowa rzeczywiście wulgarne zastępuję kropkami natomiast słowa niezastrzeżone w Słowniku Języka Polskiego (tak się podobno nazywają słowa tego typu, nie tylko w kontekście ich znaczenia zwyczajowego), choć ostre, nie powinny nikogo razić. No chyba, że Szanowny Cenzor (lub Cenzorka) uważa, że takie części ciała w ogóle nie istnieją. Pozdrowienia.
Status: Endo x 1
Wiek: 53 Doczya: 01 Lip 2009 Posty: 677 Skd: Kraków
Wysany: Czw 25 Lut, 2010
Oczywiscie, Grazynko, Zozo ma całkowita racje. Nie ma mozliwosci uszkodzenia rdzenia przy znieczuleniu tego typu. Ja po prostu dostalam histerii bo cos mi sie wydawało, a zaraz po zabieguu cięzko o logikę Kinga, zaraz nas z Zozo udusisz, za zmiane tematu ale chcialam wyjasnic tę kwestię w tym miejscu, zeby ktos nie wpadl w panikę czytając post Grażynki.
_________________ - Kapitanie! Jesteśmy otoczeni!
- Świetnie. To znaczy, że możemy atakować we wszystkich kierunkach!
Status: Endo x 1
Wiek: 70 Doczy: 21 Lut 2010 Posty: 8 Skd: Warszawa
Wysany: Nie 28 Lut, 2010
Jak ruszy się z Morskiego Oka w górę to niedaleko, nieco powyżej schroniska, zaraz za pierwszym lub drugim zakrętem szlaku stoi kapliczka Matki Boskiej od Szczęśliwych Powrotów. Nie zdarzyło się chyba nigdy bym tamtędy przechodząc ze szlaku nie zszedł i nie posiedział chwilę przed kapliczką. Teraz wracając z sali operacyjnej też tam byłem i za swój szczęśliwy powrót dziękowałem. I tylko szkoda, że rzeczywistość – jak już zdecydowałem się oczy otworzyć - była inna. Tak, w tenisa to już pewnie grał nie będę, ale w góry i pod tę kapliczkę jeszcze wrócę a potem pójdę, jak zawsze, przez Czarny pod Rysami i dalej…
Znieczulenie ustąpiło zupełnie. Wróciła sprawność mięśni. Myśli są jasne. Pierwsza i najważniejsza: NIE BOLI!!! Nic mnie nie boli! Ruszam nogą w lewo, w prawo, skręcam ją, unoszę kolano i je opuszczam. Nie boli. Napinam mięśnie łydki, uda, pośladka – nie boli nic poza lekkim czuciem świeżo zacerowanej rany. Siadam na łóżku i odkrywam koc – noga jest na swoim miejscu i nie boli. To stan nieznany mi od co najmniej 5 lat. Nie boli! Jak tu żyć bez tego, do czego przywykłem od lat?
W dwie godziny po powrocie z sali operacyjnej pierwszy obchód. Na czele profesor z ordynatorem a wokół cała świta doktorów i lekarzy. Jest też szefowa pielęgniarek, zwana popularnie Bosmanem i kilka panienek nie wiadomo po co. Obejrzeli nogę, z takim trudem i bólem wykonane zdjęcia rentgenowskie – też. Popytali i odpowiedzi posłuchali a wtedy ten najważniejszy nakazał: „No to pionujemy – Proszę wstać!”. Jak to wstać? Wszyscy? – pomyślałem – jak koniecznie chcesz to sobie stój, ja dopiero co ze stołu operacyjnego spadłem! Ale moja zdziwiona miła spowodowała tylko ponaglenie: „Wstajemy, wstajemy!”. No to zwlokłem się przy pomocy rąk z wyrka i stoję na jednej nodze jak bocian nad żabą. Taki komfort nie trwał jednak długo: „Proszę postawić drugą nogę na podłodze i spróbować przenieść na nią ciężar ciała”. Spróbowałem! Dziwne – nie mogę nogi mocniej obciążyć z jakiegoś powodu, ale tym powodem nie jest ból. Nie boli! Jedna z uroczych panienek (nie wiadomo po co) przyturlała do mnie pojazd zwany balkonikiem a profesor powiedział: „Proszę spróbować zrobić kilka kroków”. Spróbowałem! I polazłem półstopy za półstopą na korytarz a cała świta za mną. Nic nie boli! Jak już wyprowadziłem świtę na korytarz to usłyszałem za sobą: „No pięknie! Proszę ćwiczyć jak najwięcej”. W tym momencie cała świta odwróciła się na pięcie i potruchtała za profesorem dalej w obchód a ja zostałem na środku korytarza, dobre 5, może więcej metrów od łóżka jak Himilsbach z angielskim! Jakoś powoli zatoczyłem koło swoim pojazdem i tak jak wyszedłem, tak na wyrko wróciłem. Wpadłem w nie z ulgą jakby w jaki azyl bezpieczny i mój.
Ulga nie trwała długo. Nie minęła godzina jak ta panienka od balkonika wróciła i znowu kazała mi łazić. Tak już pozostało przez cały mój pobyt w szpitalu. Codziennie tuż przed południem przychodziła panienka od rehabilitacji (ta lub inna) i wyganiała mnie na spacerniak tyle, że już więcej nie wróciłem do balkonika. Zaraz od drugiego dnia rozpoczęła się nauka chodzenia o kulach. Jak już nabrałem trochę wprawy i ochoty (faktycznie trzeciego dnia po operacji) to i panienka przestała być potrzebna jako motywator tym bardziej, że okazała się być mężatką z nieźle już ukształtowaną gromadką przychówku. Ech, i oczy też już nie te!
Wrzesień był piękny i ciepły. Całe dnie można było spędzać na tarasie wygrzewając się w promieniach wczesnojesiennego słoneczka. Świadomość, że to przecież szpital psuła cały efekt tego odpoczynku, ale jak mocno zacisnąłem powieki i bardzo mocno chciałem to mogłem się przenieść nawet nad Morskie Oko i całkiem nowych marzeń sobie namarzyć. Taras był długi i biegł wzdłuż całego pawilonu szpitalnego. Może miał nawet ze 150 metrów. Moje spacery z dnia na dzień nabierały długości. Zacząłem dystansem do pierwszej rynny i z powrotem (około 10 metrów), a kiedy wychodziłem ze szpitala po 10 dniach po zabiegu to potrafiłem cały taras pokonać dwukrotnie. Do tego dochodziły ćwiczenia statyczne na stojaka i na łóżku. I tak już miało zostać aż do dziś. Zmieniały się tylko ćwiczenia i sprzęt do nich wykorzystywany.
Jeszcze zanim minął tydzień od mojego przyjścia do szpitala, przy kolejnym obchodzie profesor zażyczył sobie znowu sprawdzić moje postępy w umiejętności samodzielnego poruszaniu się po świecie. Popatrzył znowu z tyłu i znowu za plecami powiedział: „Nie trzymać go w szpitalu! W czwartek do domu”. Że też oni nie umieją takich rzeczy mówić prosto w oczy tylko wszystko za plecami. Może to z doświadczenia, żebym się dostojnemu profesorowi nie rzucił na szyję ze szczęścia – wie dobrze, że zanim się odwrócę to zdąży zwiać. Tak czy inaczej od tej chwili szpitalny licznik zaczął odliczać w tył – do wyjścia pozostało 4 dni.
Wraz z upływem czasu zmniejsza się ilość i częstotliwość zabiegów wokół ciała pacjenta. Zmniejsza się też aż do zera ilość dźwiganych początkowo worków a kroplówki też są coraz rzadsze, aż wreszcie przychodzi Piguła i wyjmuje ostatni wenflon. Pozostają tylko leki przeciwzakrzepowe i - jeżeli jest taka konieczność (u mnie nie było) – przeciwbólowe. Jako dodatek zalecono mi stosowanie pończoch uciskowych, które zakłada się rano przed wstaniem z łóżka i zdejmuje dopiero po położeniu się na łóżku wieczorem, przed snem. Właśnie te pończochy stały się powodem zemsty Piguł za moje wieczne żarty i docinki. Pomimo, że obiecałem opisać jak do tego doszło słowa dotrzymać nie mogę z uwagi na cenzurę tego forum.
Wreszcie odliczanie się kończy i pora wyjść. Jeszcze tylko jedna drobna niedogodność. Przed wyjściem trzeba zrobić RTG. Ale tym razem jest zdecydowanie mniejsza gdyż można już samemu wgramolić się na stół pod aparatem. Moja wizyta w gabinecie rentgenowskim nie skończyła się też spełnieniem moich wcześniejszych gróźb pod adresem grupki rozdyskutowanych młodych ludzi bo po pierwsze – przestało mi zależeć, a po drugie - ich po prostu nie było.
Powrót do domu to koniec tego etapu i początek następnego. Co za ulga!
Pięknie piszesz - doskonale można sobie wyobrazić Twoją sytuację Masz talent pisać pięknie, zajmująco i bardzo obrazowo.
Co było dalej? jak czułeś się w domu? jak rehabilitacja?
_________________ *...Mamy możliwość wyboru jak wykorzystać swój czas...*...MOJA HISTORIA...*