Status: Endo x 1
Wiek: 70 Doczy: 21 Lut 2010 Posty: 8 Skd: Warszawa
Wysany: Wto 23 Lut, 2010 Bioderko kotsura
O tym, że mam biodra dowiedziałem się stosunkowo późno w swoim życiu. O tym, że mają je inni, szczególnie w tej piękniejszej odmianie ludzkiego rodzaju wiedziałem od bardzo dawna ale na pewno nie kości były w tym przypadku przedmiotem moich zainteresowań. Ale ja?
Pierwsze bóle pojawiły się w okolicach 40-tki w czasie wypraw górskich. Po całym dniu na szlaku wieczorami odczuwałem ból, ale odpoczynek i wewnętrzne smarowanie właściwymi dla okolic górskich płynami sprawiały, że rano wychodziłem ze schroniska rześki i zdrowy. Nigdy nie myślałem, że może być coś nie tak z moim stawem biodrowym tym bardziej, że ból pojawiał się rzadko i nieregularnie - potrafił wystąpić po długim ale tylko spacerze Pod Reglami a nie pojawiał się po zaliczeniu Krzyżnego i zejściu do Wodogrzmotów. Potem występował coraz częściej, ale jego specyfika polegała na tym, że nie przeszkadzał w normalnym funkcjonowaniu. Mało tego - nawet jeżeli pojawił się w trakcie to nigdy nie był tak dokuczliwy, żebym musiał przerywać górską wycieczkę czy partię tenisa. Zdarzyło się jednak w czasie gry w tenisa, że łupnęło bardzo mocno - tak, że nie mogłem stanąć na chorej nodze. Od tego czasu turlanie się w dół równi pochyłej nabierało coraz większego rozpędu a o powrocie do tenisa czy w góry już nie było mowy. Rozpoczęły się wizyty u lekarzy (znam chyba wszystkich ortopedów w Warszawie i okolicach), konsultacje w Geteborgu i Wiedniu a nawet zalecona przez któregoś ze znawców rehabilitacja (po czym?). W międzyczasie utykanie na prawą nogę stawało się coraz bardziej widoczne i dokuczliwe a ból praktycznie nie ustawał. Tłumaczyłem sobie - kwardym trza być nie mientkim i żyłem dalej i tak doczłapałem do laski, którą kiedyś podarował mi kolega jako część górskiego ekwipunku (solidna włoska robota z giętego drewna oliwkowego z przytroczoną piersiówką). Ostatnie dwa lata to właśnie codzienna współpraca z moją nową dziewczyną. Bez laski nie mogłem już zrobić kroku.
O tym, że czeka mnie operacja wiedziałem już od kilku lat. Zadziwiające było jednak to, że jedni mądrzy mówili - natychmiast a inni - trzeba czekać. Trafiłem nawet na takiego (przed nazwiskiem miał napisane prof. i od tamtej pory nie wiem co to znaczy), który powiedział, żebym nie myślał o żadnej operacji tylko kupił sobie kule, najlepiej "szwedki", i resztę życia przekuśtykał jak zając! Zgroza! Tak czy inaczej nie spieszyło mi się pod nóż piłę i inne takie...
Nikt nie umiał mi odpowiedzieć na pytanie o przyczynę zwyrodnienia. Nie miałem w dzieciństwie żadnych schorzeń, które mogłyby być przyczyną samoistną. Jedyne wytłumaczenie, które przemawia do mnie to po prostu zmęczenie materiału z wiekiem po ciężkiej pracy fizycznej w wieku nastoletnim poprawione ośmioma latami zawodniczej gry w piłkę ręczną.
Rok temu życie na chorej nodze stało się jednak koszmarne. Wtedy trafiłem do Otwocka, gdzie lekarz, który mnie badał powiedział: "to co - w poniedziałek na oddział a we wtorek operacja?". Zdębiałem i z obawą, że wybrzydzam poprosiłem o przełożenie na po wakacjach. No i był to poniedziałek i wtorek, ale we wrześniu. O tym kiedy indziej...
Ostatnio zmieniony przez kinga Czw 21 Lip, 2011, w caoci zmieniany 2 razy
kotsur Dziękuję za opisanie Twojej historii. Czytałam ją z dużym zainteresowaniem. W każdym Twoim słowie czuję opuszkami palców sportowego ducha i miłość do gór. Bardzo to do mnie przemawia i choć zabrzmi to trywialnie wiem co czułeś kiedy z roku na rok Twoje biodro buntowało się odbierając Ci radość z życia i aktywności fizycznych, które kochasz. Doskonale to rozumiem i znam to uczucie... Cieszę się,że masz nowe biodro, nie piszesz jak Ci się z nim żyje. Czy wróciłeś na ulubione szlaki? Faktycznie długo zwlekałeś z decyzją o zabiegu.. ale często nie wiemy kiedy jest ten odpowiedni czas; często lekarze ich rozbieżne opinie zamiast pomagać komplikują nasze dośc już zagmatwane życie.
Napisz jak się ma Twoje nowe biodro. Czy pozbyłeś się już bólu i znów cieszysz życiem? Mam nadzieję, że tak
Status: Endo x 1
Wiek: 70 Doczy: 21 Lut 2010 Posty: 8 Skd: Warszawa
Wysany: Sro 24 Lut, 2010
Do szpitala trafiłem przygotowany materiałowo pod każdym względem. Oczywiście pod każdym względem w sposób mało lub wręcz zupełnie nietrafny, ale co tam! Od samego przyjścia na oddział badania i badania a po południu - same atrakcje: zakaz jedzenia i picia, golenie i lewatywa. Nie wiadomo co najprzyjemniejsze!
Na zabieg idzie się w swoim zwyczajowym, oddziałowym odzieniu. W poczekalni przed salą operacyjną rozbieramy się najpierw do bielizny, wskakujemy na wózek pod prześcieradło i zdejmujemy gacie. Tak przygotowani, a właściwie - rozgotowani wjeżdżamy na salę operacyjną, gdzie przemiłe siostry ustawiają wokół nas całe oprzyrządowanie. Tyle komputerów dokoła siebie w życiu nie widziałem ale pasjansa nie udało się ułożyć.
Nie wiem jak to się stało, ale po kilkunastu minutach już spałem. Nic nie pamiętam. Zbudził mnie dopiero odgłos pracującej wiertarki (chyba) ale natychmiast zasnąłem na nowo. Po raz drugi w trakcie zabiegu ocknąłem się z powodu uwierającego prześcieradła pod lewą pachą i wtedy miałem nieco więcej świadomości niż za pierwszym razem. Leżałem na lewym boku okryty tym samym prześcieradłem i odgrodzony parawanem w okolicach klatki piersiowej. Kątem prawego oka widziałem twarz operującego mnie lekarza i krzątające się wokół niego pomocnice. Akurat pracował młotkiem z takim skutkiem, że cały podskakiwałem na stole. Oczywiście nie czułem nic innego poza uwierającym zwojem prześcieradła. Niemrawo starałem się poprawić gadzinę, ale się nie udawało. Wtedy koło mojej twarzy, w odległości nie większej niż 10cm zobaczyłem twarz w masce i usłyszałem głos: „Co się dzieje?”. To co wydobywało się z mojego gardła to nie była ludzka mowa, tylko jakiś zupełnie bezwładny bełkot. Słyszałem siebie samego i pomimo, że użyłem wszelkich sił nijak nie mogłem usprawnić swojego aparatu mowy. „Twarz” chyba domyśliła się jednak o co mi chodzi po poprawiła uwierającą tkaninę i zapytała: „Czy coś jeszcze?”. Wtedy, ku mojemu najwyższemu zdumieniu usłyszałem swój czysty i lekko tylko bełkotliwy głos: „Tak, podwójny czarny Johny Walker bez lodu, poproszę!”. Lekarz operujący zapytał z niedowierzaniem: „Czego pacjent chce?”. „Whisky” odparła twarz. „A weź mu k…a nalej!” stanowczo powiedział operujący i wrócił do młotka. Zobaczyłem jak ręka od twarzy (wtedy uświadomiłem sobie, że twarz ma również inne części ciała i całość stanowi osobę dyżurującego przy mnie anestezjologa) wyciąga się w kierunku któregoś z komputerów i przekręca jakąś gałkę. Zamówiona whisky zaczęła działać a ja odleciałem w przyjemny stan upojenia.
Kiedy się obudziłem ponownie leżałem już na sali pooperacyjnej na wysokim łóżku na plecach, z kolanami uniesionymi do góry na jakiejś podpórce. Ilość różnego rodzaju sznurków, wężyków i kabli wokół mnie była przerażająca. Poczułem się jak Robocop w trakcie tankowania. Niedaleko mojej głowy zobaczyłem ekran jakiegoś następnego komputera, na którym w rytm bicia mojego serca podskakiwała sobie zielona kuleczka. Gapiłem się na nią jak zahipnotyzowany (czy zahipnotyzowany ma otwarte oczy?) i przypomniały mi się wszystkie filmy, na których taka scena kończy się tym, że kuleczka przestaje podrygiwać i rozlega się jednostajny pisk. O, niedoczekanie! Masz skakać i już! I do tego równiutko proszę, żebym się nie denerwował!
A potem…
Status: Endo x 2
Doczya: 03 Gru 2009 Posty: 2625 Skd: z Polski
Wysany: Sro 24 Lut, 2010
kotsur napisa/a:
Gapiłem się na nią jak zahipnotyzowany (czy zahipnotyzowany ma otwarte oczy?) i przypomniały mi się wszystkie filmy, na których taka scena kończy się tym, że kuleczka przestaje podrygiwać i rozlega się jednostajny pisk. O, niedoczekanie! Masz skakać i już! I do tego równiutko proszę, żebym się nie denerwował!
Tak! Kotsur jesteś niesamowity ! - pięknie i z humorem potrafisz opisać swoją historię!
Jesteś chodzącą pozytyną energią
Czekam na dalszy ciąg Twojej historii
_________________ *...Mamy możliwość wyboru jak wykorzystać swój czas...*...MOJA HISTORIA...*
Status: Endo x 1
Wiek: 70 Doczy: 21 Lut 2010 Posty: 8 Skd: Warszawa
Wysany: Czw 25 Lut, 2010
Na sali pooperacyjnej zwolna przychodziłem do siebie. Było wygodnie i nic nie czułem. Na zmianę zapadałem w sen lub w stan takiego pół-letargu. Pierwsza myśl jasna, która przyszła mi do głowy świadomie, albo prawie świadomie była taka, że wszystko, czego do tej pory nie wiedziałem – już wiem, czego się obawiałem – zamieniło się w ból lub cierpienie albo i nie, czego oczekiwałem - spełniło się lub nie. Fajnie tak – o swoim biodrze już wiem wszystko. Teraz już z górki!
Co chwilę przychodziła Siostra ta lub inna, z takim lub innym zastrzykiem, płynem lub pigułą albo tylko z pytaniem jak się czuję albo czy czegoś nie potrzebuję. Jednym z pierwszych, które pamiętam było: „Kaczusia czy cewniczek dla pana?”. „Kaczusia, poproszę, dużo frytek i buraczki na ciepło z małym chrzanikiem. Do tego browarek!”. Miałem jeszcze odpokutować za te wytarte, szpitalne żarty, które – jak myślę – są już tak stare i nudne, że tylko uprzykrzają Siostrom ich ciężką pracę. Zemściły się za nie wiele dni później srodze ale z taktem i dużym poczuciem humoru tak, że musiałem uznać swoją porażkę. Siostry to w ogóle odrębny temat, któremu kiedy indziej poświęcę słów dwa lub trzy nawet, bo warto.
Znieczulenie ustępowało stopniowo od góry. Najpierw czułem brzuch, potem plecy i coraz bardziej ku dołowi. Poruszyłem lewą nogą – działa, poruszyłem lekko chorą nogą prawą – też działa, poruszyłem palcami u nóg – ruszają się. No dobra, myślę sobie, udało się - będziemy żyć! Pomiędzy sznurkami, przewodami i wężykami dotknąłem ręką brzucha – jest w porządku, potem bioder i ud – też są. Jedno z nich poranione strasznie i opatulone, całe w bandażach ale jest i nie boli. Szukam wreszcie interesu – o psiakrew! Znalazłem stłamszoną mizerotę po kilku chwilach w jakiejś niewielkiej skórnej fałdce, ale – o zgrozo - ręka interes czuje, czyli jest na miejscu choć lichy taki ale on nie czuje ręki! Zakląłem szpetnie i od razu wszystkie czarne myśli przeleciały mi przez głowę. Ani chybi tylko lekarz spóźnił się do roboty i zamiast niego jakiś stolarz z kowalem dorwali się do operacji. Cholera, prawie by im się wszystko udało tylko pomylili się przy montażu! Już widziałem siebie jak po wyzdrowieniu jadł będę uchem, sikał nosem a kichał kuta***! A co powie żona?! Co tu robić? Jest na to jakaś gwarancja, jakiś serwis?
Okazuje się, że czucie w tym organie, jednym z najczulszych instrumentów męskiego ciała powraca jako ostatnie! Ze mną też tak było, uff! Tak czy inaczej to pytanie „kaczka czy cewnik” radzę potraktować z całą powagą. Proces ustępowania znieczulenia jest zjawiskiem bardzo osobniczym i za pierwszym razem nie wiadomo czego się spodziewać. Mnie się wydawało, że skoro mogę ruszać rękami to przecież jakoś sobie poradzę. Okazało się, że po kilku godzinach czułem, że pęcherz mam pełen jak balon ale interes w żaden sposób nie chciał słuchać ani próśb, ani gróźb, ani kadzenia mu o wielkiej jego roli i znaczeniu. Spał narąbany w trupa sukin***, i tyle! Pozostało poprosić o cewnik, który ku mojej wielkie uldze pozostał za mną przez dwie noce po operacji. Nie ma się czego wstydzić. Poza tym wygodne to bardzo - tak bardzo, że przeszło mi nawet przez myśl czy nie można by tak na stałe takie urządzenie mieć ze sobą.
Sen, jawa, półsen na zmianę. Piguły, kroplówki, worki z płynami w ilościach i konfiguracji znanych, jak mam nadzieję, osobom odpowiedzialnym za mój stan po operacji. Jeden SMS wysłany do bliskich w chwili pełniejszej świadomości, że udało się i żyję. Tak upływa czas na sali pooperacyjnej aż do następnego dnia rano. W moim wydaniu w zdecydowanej większości był to sen.
A propos – rzeczy, z których się rozbieramy przed operacją oraz wszystkie inne zabrane nam przedmioty jak zegarek, telefon i co tam kto jeszcze w tę drogę zabiera wracają do nas po operacji, na sali pooperacyjnej. Ale tak na dobrą sprawę pełna świadomość, że mam to wszystko z powrotem dotarła do mnie dopiero na drugi dzień, kiedy obudziłem się już na szpitalnym łóżku „na oddziale”. W bloku operacyjnym nie wolno korzystać z telefonu komórkowego ze względu na możliwość zakłócenia pracy tej całej aparatury, która tam się znajduje i tak pracowicie podbija tę naszą „zieloną kulkę” do góry w odpowiednim rytmie. Lepiej więc nie ryzykować. Mnie się udało uprosić Siostrę, że tylko na chwilkę, i tylko jeden SMS (przygotowałem go sobie odpowiednio wcześniej). I tak też było a potem - czerwony guziczek.
Na drugi dzień rano – przygotowania do drogi powrotnej do oddziału. Zanim się obudziłem plątanina kabli i drutów wokół mnie znacznie się zmniejszyła a mnie pozostały trzy worki przymocowane do wychodzących z mojego ciała wężyków. Na miejscu podskakującej zielonej kuleczki nie było już „komputera” w ogóle. Ubieramy się na leżąco z pomocą Siostry, zbieramy swoje pozostałe fix matenta a potem podjeżdża wózek z oddziału kierowany przez panie Salowe i odbywa się pierwsza zmiana środka komunikacji wewnątrzszpitalnej - z jednego wózka na drugi. Ktoś, kto pomyśli, że to nie ma sensu bo jeden od drugiego się niczym nie różni popełnia duży błąd – na jednym z nich jest bowiem napisane „Oddział x” a na drugim „Blok Operacyjny”. Czyż to nie dostateczna różnica, żeby pomachać pacjentem? Wystarczająca – no więc myk! Ktoś, kto naoglądał się filmów o amerykańskich szpitalach, gdzie tego typu czynność wykonuje się na 1, 2 i 3 musi pamiętać, że scenariusze pisane dla szpitali różnią się zasadniczo od tych z Hollywood! Tu dwie słabowite salowe wloką pacjenta na prześcieradle jak wór mięsno-kostny z jednego wózka na drugi i jeszcze proszą, żeby pacjent pomógł, na przykład przytrzymując wózek, żeby nie odjechał. Ale uczciwe są! Zanim do dzieła przystąpią pytają „Ile pan waży?”. Kiedy odpowiedziałem, że 106kg (bo człowiek ze mnie słuszny) odpowiedziały – „Oj, to będzie bolało!”. I bolało!
Ale żeby raz?! Droga do oddziału wiedzie wszak przez gabinet RTG, bo trzeba zrobić zdjęcie pooperacyjne. To, że na wózku tego zrobić się nie da i trzeba się przenieść na stół pod aparatem to prawie oczywiste. Ale już dlaczego poziom wózka i stołu różni się o około 30cm dla mnie oczywiste nie było i zapytałem „Czy tego wózka nie da się obniżyć?”. Ależ oczywiście, że się da, ale „musiałby pan najpierw z niego zejść”. Skończyło się stekiem ordynarnych wyzwisk wyrzuconych w przestrzeń (bo przecież bez adresata) po upadku z wysokości na obolałe dupsko. Po wykonaniu zdjęcia powrót na wózek, bo przecież aparatem rentgenowskim nie będę jechał do oddziału! Widząc w kącie Sali kilku młodych facetów żywo zajętych rozmową poprosiłem, czy nie mogliby paniom Salowym pomóc? W odpowiedzi usłyszałem, że oni nie są tu od noszenia pacjentów i wrócili do rozmowy. Ponieważ już poprzednio ustawiłem się w roli ordynarnego chama krzyknąłem tylko w ich kierunku, że ja tu niedługo wpadnę i pokażę ci, ty ch…u, od czego ty tu jesteś! Bolało znowu a panowie od rozmowy chyba byli z tego zadowoleni. Dziś, gdybym musiał jechać tą samą trasą, nie pozwoliłbym się ruszyć z wózka bez wsparcia co najmniej ze 3 – 4 słusznej siły pomocników.
Przyjazd do oddziału to już sama radość. Wreszcie wśród swoich kimkolwiek by byli i jak długo bym ich znał. Znalazła się też nieutulona w żalu żona („znowu mu się, cholera, udało”). Tak czy inaczej wielka ulga, że wróciłem!
Ostatnio zmieniony przez kinga Czw 25 Lut, 2010, w caoci zmieniany 1 raz
To ja miałam "lepsze" podróżowanie. Nie przekładali mnie na wózki, tylko z sali pooperacyjnej, poprzez rentgen na salę docelową przewieźli mnie na łóżku. (oczywiście na dwóch łózkach - bo to pierwsze musiało zostać na pooperacyjnej), ale to i tak komfort.
Status: Endo x 1
Wiek: 59 Doczya: 20 Pa 2009 Posty: 32 Skd: zachodniopomorskie
Wysany: Czw 25 Lut, 2010
Taką powieść w odcinkach, czyta się z zapartym tchem. Cóż za talent literacki Twoja opowieść może być szlagierem tego forum, jak "pamiętnik antyterrorysty" na Internetowym Forum Policjantów (o policji, z humorem, świetnie napisane, nadaje się do czytania dla wszystkich, bo naprawdę rozwesela). Czekam z zapartym tchem na kolejny odcinek
Status: Endo x 1
Wiek: 53 Doczya: 01 Lip 2009 Posty: 677 Skd: Kraków
Wysany: Czw 25 Lut, 2010
No niezle, Kotsur, Ale widze, ze zdecydowanie wrociles do formy Ciesze sie, ze juz po i że wszystko Ci dziala prawdłowo Przyznam Ci sie, ze kiedys przy ktorejs z poprzednich operacji zrobilam straszna awanture operatorowi, ze uszkodzil mi rdzeń w kregosłupie.. Darlam sie, zwyzywalam go, biedaka, od konowałów z wiejskiej przychodni i innych niecenzurowanych slów tez używałam bo wydawalo mi sie, ze nie czuje nogi po zabiegu a poza tym, bez ostrzeżenia załozyl mi wyciąg na 3 tygodnie Potem oczywiscie przepraszalam, ale ponoc takie "nerwowe" reakcje po znieczuleniach sie zdarzaja
_________________ - Kapitanie! Jesteśmy otoczeni!
- Świetnie. To znaczy, że możemy atakować we wszystkich kierunkach!
zrobilam straszna awanture operatorowi, ze uszkodzil mi rdzeń w kregosłupie
Oj, takie rzeczy co prawda bardzo rzadko, ale się zdarzają. Są osoby, które bardzo zdecydowanie odradzają znieczulenie okołooponowe, właśnie ze względu na możliwośc uszkodzenia rdzenia.
Oj, dziewczyny nie straszcie – operacja sama w sobie niesie różne ryzyka a znieczulenie podpajęczynówkowe jest stosowane powszechnie nawet u kobiet w ciąży, które wymagają cesarki. Nie dajmy się zwariować .
A z wikipedii:
"Znieczulenie podpajęczynówkowe – forma znieczulenia regionalnego z grupy blokad centralnych, w której leki wywołujące przerwanie przewodnictwa nerwowego podaje się bezpośrednio do płynu mózgowo-rdzeniowego znajdującego się w worku oponowym otaczającym rdzeń kręgowy drogą punkcji lędźwiowej. Ze względów bezpieczeństwa nakłucie opony twardej wykonuje się w odcinku lędźwiowym kręgosłupa, gdzie nie istnieje ryzyko uszkodzenia rdzenia kręgowego. Znieczulenie charakteryzuje się bardzo szybkim początkiem działania, przewidywalnym rozkładem obszaru znieczulenia oraz stosunkowo krótkim czasem działania."
Ja nie straszę, ale róznie bywa. U mnie np. znieczulenie wogóle nie zadziałało i oprócz leżenia 24 godz. bez ruszania głową i tak miałam ogólną narkozę. Pamiętajmy każdy człowiek jest inny i dlatego to co dobre dla jednego niekoniecznie musi się sprawdzać w innych przypadkach.