Już zdążyłam się zapoznać z wieloma Waszymi historiami. Jesteście wszyscy bardzo dzielni.
Ja jestem tutaj z powodu mamy, u której 3 lata temu doszło do złamania eksplozyjnego przezkrętarzowego uda prawego.
W szpitalu w Jeleniej Górze doszło do zespolenia tego złamania gwoździem Gamma.
Mama od samego początku bardzo narzekała na ból. Tak naprawdę, bez tabletek przeciwbólowych nie jest w stanie funkcjonować. Lekarze i rehabilitanci ze szpitala Rehabilitacyjnego w Janowicach Wielkich, jednoznacznie stwierdzili, że gwóźdź jest zdecydowanie za długi i on podrażnia okoliczne tkanki. Lekarze z Jeleniej Góry bagatelizowali te objawy twierdząc, że tak musi być! I widocznie dali taki gwóźdź jaki akurat mieli. Dodająć, że taki jest mamy urok. Po roku od zabiegu, podczas kolejnej wizyty, doszli do wniosku, na podstawie samego RTG, że możliwe, że do złamania doszło poprzez przerzut, i stąd te bóle (bo w koło kości wytworzyła się osteoliza) który mógł się wytworzyć z raka płuca (mama 2 lata przed złamaniem, miała stwierdzony nowotwór płuca lewego, ale płuco zostało szybko usunięte, bez nacieków i dalszego leczenia onkologicznego - została uznana za wyleczoną). Dostałyśmy skierowanie na badanie PET-CT - to był dla nas okropnie stresujący czas, tym bardziej, że 3 miesiące wcześniej, zupełnie niespodziewanie zmarł mój tata. Więc dostanie obuchem - ma pani przerzuty do kości - było dla nas kolejnym załamaniem.
Jak się okazało po badaniu, żadnych przerzutów nie było, wynik wyszedł bardzo dobrze, ale obydwie stwierdziłyśmy, że nasza noga już nigdy więcej na oddziale ortopedycznym szpitala w Jeleniej Górze nie postanie.
Z polecenia koleżanki (której mama również ma problemy z biodrami) znalazłyśmy się szpitalu ORTHOS w Komorowicach u dr. Kochmana, który jak zobaczył zdjęcia to złapał się za głowę. NIKT przez tyle lat nie zrobił mamie podstawowego badania, które jasno stwierdziłoby czy doszło do zrostu złamanej kości - TK w systemie MARS, co jest podstawą do ustalenia dalszego leczenia Oprócz tego, lekarze w Jeleniej Górze, źle zespolili mamie to złamanie, źle osadzili gwoździa, co daje zły ruch podczas jakiejkolwiek rotacji. Doktor zaproponował, że ze względu na brak zrostu, jedynym słusznym rozwiązaniem jest wszczepienie mamie endoprotezy. Przy czym, z racji tego, że od złamania minęło dużo czasu - co jest niewyobrażalne!, konieczne jest zrobienie tego dwuetapowo.
Zaznaczam, że w szpitalu w Jeleniej Górze, lekarz uważali, że bez zrostu nie ma mowy o żadnej endoprotezie!!!
- pierwszy etap wyjęcie gwoździa - i życie od 6-8 tyg z wiszącym biodrem. Gdyż nie wiadomo, czy w tym czasie nie ma tam jakiegoś zapalenia czy bakterii
- drugi etap wszczepienie endoprotezy.
Mama teraz porusza się o kulach. Praktycznie od 3 lat. Jest sprawna. Oprócz bólu, tak naprawdę nic innego jej nie dolega. Nie poddaje się. Chociaż dni są różne.
Moje pytanko do Was jest takie...
Do osób, które też miały styczność z wiszącym biodrem. Myślicie, że mama będzie w stanie z tym biodrem tak samo funkcjonować jak funkcjonuje teraz?
Lekarz twierdzi, że tak, ale nie ukrywam, że ten etap przeraża mnie i mamę najbardziej. Bo nie chciałabym, żeby z kobiety chodzącej, nagle się położyła, bo nie będzie w stanie sama funkcjonować.
Jakie macie swoje doświadczenia. Bardzo proszę o jakiekolwiek informację.